30.8.09

się zachwycam

wdowy z kaliviani noszą gładkie batystowe halki
ich hiperdelikatne ciała nie znoszą szorstkości innych tkanin
żakard szantung żorżeta samym brzmieniem słów mogłyby skaleczyć czułą skórę wdowy
czerń to nie kwestia wyboru czy tradycji to fizyczna konieczność
skóra wdowy staje się światłoczuła
traci zdolność do absorbcji słońca odmawia kontaktu z jasnością
z każdym rokiem jest bielsza i tkliwsza trzeba ją osłaniać
wdowy z kaliviani zaniechują depilacji
ich łydki i pachy porastają wolnością
brwi z czasem zarastaja w fantastycznie dzikie wzory
rzęsy kaliviańskich wdów rosną bez opamiętania zamieniając się w gęste woalki
wdowy z kaliviani są jak czarno-białe fotografie w ramkach
białe skóry czarne halki srebrne klapki
w tych srebrnych klapkach jak w lustrach odbijają się ich czarne majtki
z każdym krokiem zadając kłam słowu bielizna
wysoko w górach lefka ori na krecie paręnaście zakrętów za amigdalos leży kaliviani
to nie klasztor choć rytuały powtarzane są tu w rytm przypływów i odpływów tęsknoty
to nie odwyk od smutku bo nie istnieje tu pojęcie żałoby
nie lesbijska komuna choć często zasypia się tu w czyichś białych ramionach
tu w żyznej nawożonej łzami ojczyźnie produkuje się destylat tęsknoty wytwarza esencję czułości
w szklarniach hoduje się wspomnienia w inspektach butelkuje westchnienia
pamięć poddaje najczulszej pielęgnacji by w procesie destylacji
uzyskać czułość najczystszej postaci
na jej kupno pozwolić mogą sobie tylko bardzo bogaci
kaliviańska prosperita wywołuje skrajne emocje
zdarzają się demonstracje przeciwko tej wdowiej aberracji
antykalivianiści zarzucają wdowom, że boleśnie odstają poza normę wystają
ale trybunał praw kobiety przyznał kaliviani pełna autonomię
kaliviani regularnie otrzymuje też dotacje z unii europejskiej na eksperymentalne uprawy
jako uboczny produkt tęsknoty powstają z tysięcy wypalonych świec wonne knoty
oczyszczane pakowane są w świat cały rozsyłane drogie i rozchwytywane
normą świata jest zabliźnianie straty wypełnianie i zapominanie
wdowy z kaliviani nie chcą ukojenia
każdego dnia o zmierzchu gromadzą się na wieczorny płacz
wspólną kąpiel w łzach która często przeradza się w przedsenną orgię czułości
obdarzają się wtedy wzajemnie pieszczotami
jakich normalny świat nie jest w stanie przeczuć



Peszek
+
Milosh
dla wygładzenia atmosfery i ukojenia skołatanych nerwów

degrengolada



puk puk
kto tam?

28.8.09

music to interrogate by

wakacji część oficjalna powoli dobiega końca, czas na krótkie podsumowanie. podsumowanie dziwne, czynione przy dźwiękach jana jelineka, który zawsze kojarzy mi się z elfrede jellinek i obleśną atmosferą jej książek. podsumowanie bez konkretnie okreslonych ram, jedynym ogranicznikiem magiczne słowo koncert.

najnowsze - 25.08, Poznań, Radiohead
takie koncerty zmieniają rzeczywistośc. głęboko, może naiwnie wierzę, że tak stało się też we wtorek, zła passa została przerwana, a koncertów zespołów z prawdziwego zdarzenie będzie w naszej kochanej polszy coraz więcej i więcej. to tak w aspekcie społecznym. w osobistym napiszę tylko, że magia towarzysząca tym dźwiękom była nie do zniszczenia.

któregoś ciepłego, lipcowego wieczoru na Wigrach - Nosowska
i znów muszę użyć banalnego słowa magia. bliskość przyrody, zapach jeziora i bezkompromisowe improwizacje świetnej wokalistki. wśród publiczności niezwykłe skupienie, poczucie, że dzieje się coś niezwykłego, czego powtórzyc nie da się ot tak sobie.

no i w końcu czas, który najbardziej obfitował w przyjemne doznania dla uszu - Opener.chronologicznie rzecz ujmując:

Basement Jaxx wygrywa w kategorii pozytywnych zaskoczeń. bardzo energetyzująca setlista, suwalski bans na forum dziesiątek zazdrosnych oczu, kameleońskie kreacje murzynek i ogrom, ogrom nie do ogarnięcia zdarzeń dziejących się na scenie.

Wojtek Grabek i jego wariacje o 3 nad ranem w Alter Space, niesamowicie rozbudzające zmysły (choć nie wszyscy czuli się rozbudzeni;)) wizualizacje i piękna w swojej odmienności muzyka.

4 rano, opadajace powieki i ciała skaczące w rytm Skinni Patrini, mężczyźni zapatrzeni na wyuzdaną wokalistkę, erotyczno-mroczna atmosfera, a potem podróż z syrenem przez morze plastikowych kubków. coś, co zapamiętam chyba do końca życia.

Crystal Castles pobili wszystko. brud, syf, ścisk, pot, mrok, najebana Alice i jej noisowe darcie mordy, a i tak każdy bawił się wyśmienicie.

Fisz, jak prawdziwy gentleman pod krawatem z subtelnym głosem przyprawionym solówkami gitary elektrycznej i dobrym bitem, doprowadzał do ekstazy damską część publiczności (a bynajmniej mnie). łzy w oczach też były, słoniku

najbardziej energetyzujący koncert w moim życiu - Buraka Som Sistema. bez nawet sekundy wracania myślami do realnego świata, non stop stan umysłowej (i cielistej) nieważkości. fenomenalny motyw z klękaniem tłumu, mistrzostwo w kontakcie z publicznością. zaryzykuję stwierdzenie, ze dla mnie najlepszy koncert całego festiwalu.

Santigold z kolei została mianowana przeze mnie mistrzynią scenicznego wizerunku. dobra energia też była, słowem na hainekenie murzyny dały radę!

Kings of Leon. 1 miejsce jeśli chodzi o smęty sentymenty i kawał dobrego rockowego brzmienia. wszystkie szlagiery zagrane, publika ucieszona.

no i deser na sam koniec The Prodigy. moja percepcja nieco zawiodła, szczyt wyczerpania fizycznego pozostawił po sobie ślad. agresywnie było.


lista raczej nie z tych imponujących, ale przecież od października witaj stolyco!

upcoming events na lascie nieco dłuższe, niż do tej pory, aż chce się jechać do krecien nory na bb. pozdrawiam.