wakacji część oficjalna powoli dobiega końca, czas na krótkie podsumowanie. podsumowanie dziwne, czynione przy dźwiękach jana jelineka, który zawsze kojarzy mi się z elfrede jellinek i obleśną atmosferą jej książek. podsumowanie bez konkretnie okreslonych ram, jedynym ogranicznikiem magiczne słowo koncert.
najnowsze - 25.08, Poznań, Radiohead
takie koncerty zmieniają rzeczywistośc. głęboko, może naiwnie wierzę, że tak stało się też we wtorek, zła passa została przerwana, a koncertów zespołów z prawdziwego zdarzenie będzie w naszej kochanej polszy coraz więcej i więcej. to tak w aspekcie społecznym. w osobistym napiszę tylko, że magia towarzysząca tym dźwiękom była nie do zniszczenia.
któregoś ciepłego, lipcowego wieczoru na Wigrach - Nosowska
i znów muszę użyć banalnego słowa magia. bliskość przyrody, zapach jeziora i bezkompromisowe improwizacje świetnej wokalistki. wśród publiczności niezwykłe skupienie, poczucie, że dzieje się coś niezwykłego, czego powtórzyc nie da się ot tak sobie.
no i w końcu czas, który najbardziej obfitował w przyjemne doznania dla uszu - Opener.chronologicznie rzecz ujmując:
Basement Jaxx wygrywa w kategorii pozytywnych zaskoczeń. bardzo energetyzująca setlista, suwalski bans na forum dziesiątek zazdrosnych oczu, kameleońskie kreacje murzynek i ogrom, ogrom nie do ogarnięcia zdarzeń dziejących się na scenie.
Wojtek Grabek i jego wariacje o 3 nad ranem w Alter Space, niesamowicie rozbudzające zmysły (choć nie wszyscy czuli się rozbudzeni;)) wizualizacje i piękna w swojej odmienności muzyka.
4 rano, opadajace powieki i ciała skaczące w rytm Skinni Patrini, mężczyźni zapatrzeni na wyuzdaną wokalistkę, erotyczno-mroczna atmosfera, a potem podróż z syrenem przez morze plastikowych kubków. coś, co zapamiętam chyba do końca życia.
Crystal Castles pobili wszystko. brud, syf, ścisk, pot, mrok, najebana Alice i jej noisowe darcie mordy, a i tak każdy bawił się wyśmienicie.
Fisz, jak prawdziwy gentleman pod krawatem z subtelnym głosem przyprawionym solówkami gitary elektrycznej i dobrym bitem, doprowadzał do ekstazy damską część publiczności (a bynajmniej mnie). łzy w oczach też były, słoniku
najbardziej energetyzujący koncert w moim życiu - Buraka Som Sistema. bez nawet sekundy wracania myślami do realnego świata, non stop stan umysłowej (i cielistej) nieważkości. fenomenalny motyw z klękaniem tłumu, mistrzostwo w kontakcie z publicznością. zaryzykuję stwierdzenie, ze dla mnie najlepszy koncert całego festiwalu.
Santigold z kolei została mianowana przeze mnie mistrzynią scenicznego wizerunku. dobra energia też była, słowem na hainekenie murzyny dały radę!
Kings of Leon. 1 miejsce jeśli chodzi o smęty sentymenty i kawał dobrego rockowego brzmienia. wszystkie szlagiery zagrane, publika ucieszona.
no i deser na sam koniec The Prodigy. moja percepcja nieco zawiodła, szczyt wyczerpania fizycznego pozostawił po sobie ślad. agresywnie było.
lista raczej nie z tych imponujących, ale przecież od października witaj stolyco!
upcoming events na lascie nieco dłuższe, niż do tej pory, aż chce się jechać do krecien nory na bb. pozdrawiam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz